
Ukraina, jakiej nie znacie – wspomnienie z misji charytatywnej
Chciałbym podzielić się wrażeniami z mojej wizyty na Ukrainie. Choć wojna – ta „pełnowymiarowa” – trwa już 1.058 dni, często postrzegamy ją przez pryzmat pocisków i czołgów. Z kolei los mieszkańców z perspektywy mieszkańców wielkich miast i tych którzy mają siły i możliwości przeniesienia się do Polski i innych państw, gdzie można zarobić niemałe pieniądze.
Ja natomiast spędziłem tydzień, od 10 do 16 grudnia, w odległych, biednych wioskach Ukrainy. 1.500 km od Elbląga, 1.000 km w głąb Ukrainy, na wschód od Kijowa, między Chersoniem a Odessą, u podstawy Półwyspu Krymskiego.
Wspomnienia z Odessy i Chersonia
Z obydwoma miastami miałem już wcześniejszą styczność. W Odessie byłem w 2017 roku, aby doprowadzić do sądowego rozstrzygnięcia sprawy zamordowania 42 osób w 2014 roku, w czasie zamieszek po rewolucji na Majdanie. Wtedy razem z senatorem Janem Rulewskim zostaliśmy uwięzieni przez uzbrojone bojówki w hotelu.
A w Chersoniu, gdzie w 1941 roku rosyjska NKWD zamordowała polskiego generała Mariusza Zaruskiego, a regaty po Dnieprze noszą jego imię. W 2022 roku miałem brać udział w tych regatach, gdyż Senat mial mieć patronat honorowy nad nimi , jednak wojna pokrzyżowała te plany.
20 ton darów dla 10 tys. Ukraińców, w tym 1.500 dzieci
Konwój z pomocą zorganizował Rotary Club Zamość Ordynacki, we współpracy z amerykańską fundacją Common Man for Ukraine. Amerykanie towarzyszyli nam na miejscu, aktywnie angażując się w rozdawanie darów.
Przywieźliśmy 20 ton podarunków, głównie żywności (konserwy, kasza gryczana, musli), ale także świątecznych upominków dla dzieci (zabawki, słodycze, ubrania). Przewoziliśmy ją 14 samochodami ciężarowymi, a każdy z nas pełnił rolę kierowcy i rozładowywacza. Dary wręczaliśmy bezpośrednio mieszkańcom wsi, nie korzystając z pośredników.
Wśród darczyńców byli także elblążanie i nowodworzanie związani z Rotary. Moja żona Dorota zorganizowała zbiórkę, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Dziękuję również wszystkim darczyńcom za wsparcie zbiórki.
Ukraińska wieś po okupacji
Dary trafiały do wiosek, które wcześniej były okupowane przez rosyjskich żołnierzy. Wiele budynków było w ruinach, nieodbudowanych po walkach i okupacji – resztki murów, brak okien. Niektóre zamieszkałe, ale z drewnianymi płytami lub dyktami zamiast okien, dziurawymi dachami, często uszczelnianymi plandekami. Mury były pełne śladów po kulach, a na wielu budynkach znajdowały się czerwone tabliczki z napisem „MINY”. Ostrzeżenia o minach widzieliśmy także na polach przy drogach. Wsie, do których dotarliśmy, zostały zniszczone w 40-70%.
Zmęczeni wojną ludzie
Dary rozdawaliśmy wprost z samochodów, ale też często w szkołach, które były zniszczone. Przed szkołami znajdowały się małe schrony, gdzie dzieci mogły schować się podczas ostrzałów.
Najpierw przekazywaliśmy dary dzieciom: zabawki, słodycze, ubrania, a potem dorosłym. Dawanie pomocy było trudniejsze, niż się spodziewałem. Patrząc w oczy tym ludziom – biednym, schorowanym, zniszczonym przez wojnę, czułem ogromny wstyd, gdy starsza kobieta prosiła o dodatkowe 2 konserwy dla swoich sześciorga wnucząt. Czułem się bezsilny wobec ich bólu i poczucia braku nadziei.
Bunkry oraz betonowe zapory na drogach
Przemierzając Ukrainę, pokonaliśmy 3 tys. km. Drogi główne były w miarę w porządku, ale trafiliśmy na fatalną pogodę – śnieg, mróz i śliskie nawierzchnie. Punkty kontrolne ulokowane były przy wjazdach do miast, przy przejazdach kolejowych czy mostach. Wzdłuż dróg znajdowały się betonowe zapory i bunkry, gotowe na wypadek zagrożenia. Żołnierze patrolowali te miejsca, a my rzadko byliśmy zatrzymywani. Wzdłuż dróg były też pasy betonowych zapór przeciwczołgowych.
Flagi i groby żołnierzy
We wioskach, na skrzyżowaniach i słupach, widać było ukraińskie flagi. W każdej miejscowości były także groby żołnierzy – często świeże, z fotografiami, flagami i dbałością o ich stan. Czasami był to tylko jeden grób, a czasem kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt. Szacuje się, że podczas wojny zginęło od 30 do 70 tys. ukraińskich żołnierzy, a ponad 100 tys. zostało rannych. Zauważyć można, że Ukraińcy oddają cześć swoim poległym, są z nich dumni.
Drogi i bezdroża
Lokalne drogi były prawdziwym wyzwaniem. Często przypominały bezdroża, a w miejscach, gdzie znajdowały się jeszcze resztki asfaltu, dziury zajmowały większą część nawierzchni. Mój samochód ważył około 5 ton, z ładunkiem, więc bałem się, że mogę wpaść w jakąś dziurę zalaną wodą i uszkodzić zawieszenie.
Do wiosek trzeba było dojechać nawet 10-20 km po tych wertepach. Zastanawiałem się, jak młodzież z tych wiosek ma szansę na lepszą przyszłość, gdy szkoły średnie czy studia są tak daleko. Będę apelował o system stypendiów, które pomogą im zdobyć lepszą edukację i dadzą szansę na lepsze życie.
Bomby nad nami
W czasie naszej misji docierały do nas informacje o atakach bombowych na Mikołajów i Odessę. Często dowiadywaliśmy się o tym dopiero wieczorem, po powrocie do hotelu. W jednym z hoteli pokazano nam schron – tak jest wszędzie. W tym mieście codziennie były przynajmniej trzy alarmy bombowe. To smutna codzienność, z którą tamtejsi mieszkańcy mają obecnie do czynienia.
Decyzja za mną, decyzja przede mną
O wyjeździe na Ukrainę zdecydowałem latem ubiegłego roku, kiedy towarzyszyłem żonie w akcji pomocy dzieciom, które straciły rodziców w wyniku wojny. Zgłosiłem się do konwoju, choć wzbudziło to niepokój mojej żony. „Nie rozumiem, jak można pchać się na wojnę, ale wiem, że i tak pojedziesz” – powiedziała mi. Chciała jechać ze mną, ale się nie zgodziłem. Grudzień to był czas wzmożonych ataków Rosjan.
To był najtrudniejszy tydzień w moim życiu – tydzień, który zmienił moje spojrzenie na świat i na ludzi. Nauczył mnie pokory, współczucia i wdzięczności. I wiem, że warto było tam pojechać, bo każda pomoc zmniejsza skalę ludzkiego cierpienia.
Po powrocie obiecaliśmy sobie z żoną, że już nigdy nie pojadę na wojnę. Wczoraj otrzymałem informację, że Amerykanie już kupili bilety do Polski. … Już wiem, kiedy będzie kolejny konwój.
Gorąca refleksja z Ukrainy
Patrząc na zdjęcia z tej misji, nie mogę powstrzymać łez. Te wspomnienia będą ze mną na zawsze. Zastanawiam się, jak to możliwe, że w świecie, który przeszedł przez tak wiele wojen i zbudował systemy współpracy międzynarodowej, jedno państwo może zniszczyć niezależność innego.
W krajach NATO mieszka miliard ludzi, w Unii Europejskiej pół miliarda, a w Rosji tylko 150 milionów – siedem razy mniej. Budżet NATO jest 22 razy większy, a budżet UE osiem razy większy niż budżet Rosji. I mimo to nie potrafimy zakończyć tej wojny.